Realizacja gmachów Muzeum Sztuki Nowoczesnej i TR Warszawa
Realizacja gmachów Muzeum Sztuki Nowoczesnej i TR Warszawa to seria ponurych działań. Zaczęło się od konkursu, w którego warunkach nie było słowa o potrzebie zakorzenienia tego super ważnego monumentu w jakże bogatej naszej spuściźnie kulturowej. Tu załączam napisany przeze mnie i podpisany przez kolegów list otwarty opublikowany w "Naszym Dzienniku". Tym naprawdę istotnym wystąpieniem nawet pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Wszelkie poruszone w omawianym liście zagrożenia o zgrozo zmaterializowały się.
Powstawały kolejne projekty wyczyszczone ze wszystkich wątków znaczeniowych mogących zakorzeniać dzieło. Po co się było zamęczać, gdy inwestor oczekiwał prościzny. Skąd też nowojorska pracownia Thomas Phifer and Partners miałaby znaleźć czas na przekopywanie się przez bogatą spuściznę polskiej architektury. Oczywistym jest, że rękami wybitnych polskich humanistów należało stworzyć program wiekopomnego projektowego zamówienia. Wymagałoby by to jednak prawdziwego inwestorskiego zaangażowania, o którym nikt tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia. Skutkiem tej bezmyślności powstały gładziutkie niczym nie skażone ściany prostopadłościennych pudełek MSN i TR. Wyraziście podkreślą one „walory” wyrastającego obok socrealistycznego daru Stalina – gmachu PKiN. To jakieś szyderstwo ze stołecznej przestrzeni.
List otwarty w sprawie warunków konkursu na Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Opublikowane 27 stycznia 2006 r. w „Naszym Dzienniku”. Warszawa, 8 stycznia 2006 r.
Pod koniec ubiegłego roku został ogłoszony konkurs na opracowanie koncepcji architektonicznej projektu budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie na placu Defilad, u zbiegu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Na internetowych stronach ratusza ogłoszono konkursowe warunki. Naszym zdaniem, z co najmniej dwu powodów istnieje graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, iż doprowadzą one do fatalnych skutków architektonicznych. Będąc architektami głęboko zatroskanymi o stan polskiej przestrzeni, poczuliśmy się zobowiązani do publicznego przedstawienia w formie listu otwartego krytyki warunków konkursu.
Pierwszym zarzutem jest bezideowość założeń konkursu. W lakonicznie ujętych warunkach mowa jest wyłącznie o tym, że budynek ma skupiać dzieła sztuki, udostępniać je, a także ożywiać relacje artysta - dzieło - społeczeństwo... Pełna stereotypowość. Budynek ma być symbolem zarówno przekształceń ustrojowych, jak też nowej Warszawy, i tyle. Ani słowa więcej! Całkowita swoboda i brak obciążeń! Bierz moją przestrzeń i rób, co chcesz! Tu cisną się nam na usta tak ciężkie słowa, że wolimy je pominąć...! Nikt nas nie przekona, że zdawkowość konkursowych warunków jest właściwą drogą do sprostania wielkiemu twórczemu wyzwaniu. I to wszystko w Warszawie, w mieście z praktycznie przerwanym poprzez wojnę historycznym rozwojem, w którym utrzymała się znikoma część jego dawnych mieszkańców, w ogóle już nie mówiąc o ciągłości elit. W Warszawie, która jest także stolicą kraju poddanego niespotykanej w dziejach traumie. Na co dzień nie myślimy o tym, że obce siły w jednorazowym akcie gwałtu zmieniły aż cztery podstawowe przymioty naszego państwa. Utraciliśmy suwerenność. Wprowadzono wrogi nam system polityczno-gospodarczy. Zmniejszono terytorium i zmieniono położenie kraju. Zniszczono wielowiekową ciągłość współbytu wielości narodów na obszarze Rzeczypospolitej. Jak wykreować stołeczność po takiej zapaści?
By poruszyć wyobraźnię i choć trochę uchwycić skalę problemu, na chwilę przenieśmy się gdzieś indziej, na przykład do Lwowa w jego przebarwną przestrzeń mnogości katedr. Przypomnijmy jeszcze z rozbiorowych czasów manifestacyjnie patriotyczną architekturę gmachu, w którym później znalazło siedzibę lwowskie Polskie Radio. Popatrzmy na przepiękne fryzy międzywojennych kamienic... A teraz stańmy na miejscu naszej lokalizacji w Warszawie. Ta przestrzeń to jeden wielki dokument polskiego zniewolenia i barbaryzacji. Z jednej strony, socrealistyczny tort PKiN, ziejący z każdego zakątka zjełczałym architektonicznym fałszem. Z drugiej strony, wielki smutek schyłkowego okresu późnego Gomułki, jakieś szklane pudła domów towarowych świadczące o zakłamaniu ówczesnego życia. Z boku nijakie bloki. Plac Defilad. Tu odbywały się wiernopoddańcze manifestacje, w których udział łamał ludziom charakter.
Jak przełamać to świadectwo upokorzeń i wyobcowania? Tu zwykła zawodowa sprawność i zdolności nie wystarczą. Tu trzeba wielkiego ognia, tego żaru ducha, który kazał Wyspiańskiemu kreować Akropolis Wawelskie. Bez głębokiego zakorzenienia w spuściźnie pokoleń nie ma szans na poruszenie mocy twórczych ku wielkiej wizji spełniającej nasze marzenia o odnalezieniu się u siebie, a nie z dala od grobów przodków w przechodnim korytarzu, którym los nas pokarał.
Tak jak IPN zajmuje się odkłamywaniem historii, tak profesjonalne zespoły wiernych korzeniom ludzi kultury powinny stworzyć duchowy program stołecznej przestrzeni, stołecznej architektury na miarę wymarzonej IV Rzeczypospolitej. Programem tym poprzez, mocne planistyczno-przestrzenne umocowania należałoby możliwie szeroko objąć działania budowlane w mieście, a wszędzie tam, gdzie wydawane są nasze wspólne pieniądze (w przypadku Muzeum Sztuki Nowoczesnej ok. 250 mln!) winien on być obligatoryjny.
Sądzę, że warunki konkursu stawiające na współczesny wyraz zakorzenienia w tradycji mogłyby wielu zainspirować do tworzenia niepowtarzalnie polskich, swojskich dzieł architel‹tury. Skoro Jan Koszczyc-Witkiewicz poprzez przywiązanie do wspaniałości jagiellońskiej Rzeczypospolitej i równie gorące osadzenie w polskim folklorze doszedł do ówcześnie awangardowych kształtów Szkoły Głównej Handlowej, to do czego moglibyśmy dojść kreując przyszłe Muzeum Sztuki Nowoczesnej?
Drugim, bardziej sformalizowanym powodem naszej krytyki warunków konkursu jest jego faktyczna niedostępność dla znakomitej większości polskich architektów. W pkt III, 1.1.b konkursowego ogłoszenia zamawiający (czyli Naczelny Architekt Warszawy) stawia powszechnie nieosiągalny warunek, by wykonawca w ciągu ostatnich 3 lat wykonał co najmniej trzy projekty budowlane obiektów użyteczności publicznej o powierzchni całkowitej poszczególnego zadania nie mniejszej niż 10 000 m2. Całe zaś przedsięwzięcie wtłoczone zostało w jednoetapowy unijny tryb zamówień publicznych. A przecież istnieją otwarte konkursy w pierwszym etapie przede wszystkim zorientowane na wychwycenie istoty koncepcji, by dopiero w kolejnej fazie wybrane kreacje przekładać na język projektu budowlanego. Czemu świadomie odebrano szansę zaprezentowania swoich wizji szerokim kręgom uzdolnionych artystów? Jedynym wytłumaczeniem wydaje się celowe postawienie na tryb dopuszczający wielkie, a więc w zasadniczej przewadze, zagraniczne pracownie, co w połączeniu z bezideowymi warunkami ma doprowadzić do powstania kolejnej uniwersalizującej budowli niszczącej naszą tak sponiewieraną tożsamość. Jak w świetle powyższego należy ocenić działalność Rady Programowej Muzeum Sztuki Nowoczesnej, szczególnie pamiętając, że jej przewodnicząca pierwotnie chciała, by muzeum zaprojektował Frank Gehry, będący negującym tradycję dekonstruktywistą?
Przepraszamy za pasję, ale doskonale zdajemy sobie sprawę z zagrożeń i strat, które już przyniosła naszej bezbronnej przestrzeni brutalnie wtłaczana bezideowa międzynarodowa architektura. By zobaczyć, jak z Warszawy robi się stolicę bananowego państewka, wystarczy zajść na tyły Teatru Wielkiego. Cóż, że rękami znanego architekta, skoro znijaczono bezcenny fragment samego serca miasta. Jakież to sprzeniewierzenie się spuściźnie architektów i studentów, którzy w najcięższej dobie niemieckiej okupacji kreślili plany swojej wyśnionej stolicy. Większość z nich przez powstańcze barykady poszła wprost do nieba, skąd teraz patrzy na naszą bezideowość, polityczną poprawność, otępienie i gnuśność. Czy starczy nam odwagi, kiedy przyjdzie stanąć przed nimi?
arch. Tomasz T. Lubicz-Brzeziński
dr arch. Adam Jakimowicz
arch. Rafał Winiewicz

